Seniorzy coraz częściej i chętniej spędzają czas poza domem, lecz potrzebują poczucia bezpieczeństwa i wsparcia ze strony instytucji publicznych. Wraz ze wzrostem ich zainteresowania, rośnie też potrzeba stworzenia miejsc przyjaznych tej grupie. Dlatego też naszym celem, w ramach projektu Fundacji ZACZYN Miejsca Przyjazne Seniorom, jest przygotowanie możliwie najbardziej obiektywnej skali ocen, dzięki której będziemy mogli docenić działania mające na uwadze dobro, wygodę, zdrowie, kondycję i rozrywki warszawiaków. Sprawdzamy czy różne warszawskie instytucje są przystosowane do potrzeb osób starszych i co najbardziej uprzykrza życie warszawskim seniorom. Zapraszamy do lektury serii tekstów.

Autorka: Hanna Bagińska

SZPITALE

Są to miejsca przeznaczone dla chorych i niepełnosprawnych, ale niektóre wejścia do budynków stanowią istny tor przeszkód. Wystarczy wspomnieć strome schody z chwiejną barierką przy Lindleya – co prawda do szpitala jest specjalne wejście dla niepełnosprawnych, ale tabliczkę z tą informacją umieszczono na szczycie schodów, a także przecinające się ciągi piesze z samochodowymi przy Banacha.

Auta blokują tam wszystkie alejki, z kolei rowery zwykle są przypinane od strony wchodzących. Co więcej, w zasłużonej placówce klinicznej przy Lindleya winda ciągle się psuje, są poczekalnie-molochy oraz tylko jeden gabinet dla dwóch lekarzy przyjmujących w poradni.

DSC00222

Szpital przy Lindleya

DSC00346

Szpital przy  Banacha

Jednak największym problemem jest system przyjęć do szpitali. Pacjent jest bezustannie przeganiany z izby przyjęć do jakiejś rejestracji, potem do lekarza, następnie po jakiś papierek – cała procedura może trwać nawet kilka godzin. Podobną drogę przez mękę muszą przechodzić chorzy dializowani oraz pacjenci onkologiczni, którzy systematycznie zgłaszają się na kursy chemioterapii. Zamiast otrzymać numerek wyznaczający godzinę przyjęcia albo informację telefoniczną z rejestracji, czekają całymi godzinami – w różnych warunkach, zwykle w ciasnych poczekalniach.

PORADNIE i PRZYCHODNIE.

Do większości poradni i przychodni podobno można się zapisać telefonicznie… W praktyce wymaga to stalowych nerwów i wielu darmowych minut w abonamencie, bo „gadałka” nieustannie nas informuje, że wszystkie linie konsultantów są zajęte. Często można też odnieść wrażenie, że słuchawka została „przypadkiem” źle odłożona… Krótko mówiąc, zapisy na godzinę to czysta fikcja. Za czasów głębokiej komuny jedna pyskata pielęgniarka w godzinę rozprawiała się z tłumem pacjentów domagających się zapisu do specjalistów. Gdy numerki zostały rozdane (a nikt nie czekał wtedy na wizytę pół roku), w przychodni nastawał spokój. Obecnie przyjmują aż 3 lub nawet 4 rejestratorki, w pięknych uniformach, lecz kolejki są cały czas, gdyż np. trzeba znaleźć dane pacjenta, a komputery wolno działają, następnie należy go wylegitymować (dawniej wystarczyło znaleźć kartę), wreszcie wpisać termin wizyty i wydać przypominajkę. Na tym jednak nie koniec… W dniu wizyty należy się zgłosić do rejestracji minimum kwadrans przed wyznaczoną godziną, odstać swoje, znowu podać dane, bo rejestratorka i lekarz muszą wiedzieć, że pacjent się pojawił.

APTEKI

Jeżeli w kolejce do lady aptecznej stoją przed Tobą zaledwie 2 lub 3 osoby, to wcale nie znaczy, że szybko otrzymasz lek. Farmaceuta musi najpierw sprawdzić receptę (wymogi formalne zmieniają się przynajmniej dwa razy w roku), bo być może została niewłaściwie wypełniona. Jeśli chcesz wykupić zapas leków na kwartał, prawdopodobnie ich nie otrzymasz, gdyż w aptece zwykle są najwyżej 2-3 opakowania danego medykamentu. Często też komputer podaje błędną informację i okazuje się, że lekarstwa w magazynie jednak nie ma. Prawdopodobnie pofatygujesz się tam ponownie…

Farmaceuta sprawdza jeszcze dane lekarza, stan magazynu, gramaturę i rodzaj opakowania – jeśli coś się nie zgadza, odejdziesz z kwitkiem. Potem drukuje on dwa pokwitowania, jedno przypina do recepty, drugie wręcza Tobie. Dawniej zajmowało to 2-3 minuty, a gratis otrzymywało się dodatkowe informacje od farmaceuty. Doskonale rozumiem konieczność kontrolowania dystrybucji leków, ale dlaczego płaci za to klient swoim czasem?

KOLEJE MAZOWIECKIE – DWORCE i ROZKŁADY

Na wielu stacjach objętych zasięgiem karty miejskiej zlikwidowano kasy biletowe, więc podróżny jest zobowiązany do wykupienia biletu u konduktora, zwykle na początku składu pociągu. Kolejki są tak długie, że trzeba przejechać kilka przystanków na stojąco, aby wreszcie otrzymać bilet. Czy nie można zmienić przepisu, by osoby starsze, inwalidzi czy matki z dziećmi mogły usiąść w pierwszym wagonie i poczekać na konduktora? Osoby, które jeszcze nie kupiły biletu są narażone na kontrolę krzepkich i nieprzyjemnych kontrolerów, a także karę pieniężną, bo nie wolno siadać – trzeba stać w kolejce.

Dworce wokół aglomeracji polecam policjantom, strażnikom miejskim i SOK-istom do szczególnej kontroli. Do wielu niezagospodarowanych tuneli strach wejść, gdyż sprawiają wrażenie niebezpiecznych – są ciemne i zaniedbane. W pojazdach ZTM zainstalowano kamery, może i Koleje Mazowieckie zdecydują się na taki wydatek w trosce o bezpieczeństwo podróżnych?

Kilka lat temu oddano do użytku wiele ładnych i funkcjonalnych obiektów sfinansowanych ze środków unijnych. Osłony betonowe ławek przyozdobiono nawet okolicznościowymi muralami wykonanymi przez artystów, ale już po miesiącu nie było ich widać spod kolorowych mazideł. Na wielu podmiejskich przystankach po wiatach i ławkach pozostało tylko wspomnienie. Na wandali podobno nie ma rady, zgłaszam więc projekt racjonalizatorski, by ławki wykonać z płyt żelbetonowych. A może gdyby wandale dostali porcję SOK-u po 500 złotych i nakaz naprawienia szkód, udałoby się tę plagę jednak zlikwidować?

Od lat zdumiewają mnie autorzy rozkładów jazdy. Nie dość, że dokonują w nich zmian co kilka miesięcy, to przy ich układaniu wykorzystują połowę alfabetu i ze dwadzieścia cyfr. Oto przykład: pociąg odjeżdża o godzinie 10 A (od poniedziałku do piątku) i 10 B (w soboty, niedziele i dni świąteczne). Rozkład jest ważny tylko w pierwszym półroczu, ale specjalnym symbolem oznaczono pociągi, które będą kursowały w Boże Narodzenie. Pasażer gubi się w gąszczu objaśnień dodatkowych, w dodatku zapisywanych małymi literami, a przecież autorów rozkładu powinna obowiązywać podstawowa zasada – układ ma być czytelny, a zapis zrozumiały.

Muszę też wspomnieć o pociągach Inter City. Jechałam takim cudem spowitym w reklamę telefonii komórkowej, więc pejzaże za oknem można było podziwiać tylko przez gruby raster nadruku. Reklama była wielka, a oznaczenie numeru wagonu wręcz maleńkie, dodatkowo skasowano informację, w którym sektorze zatrzymuje się dany wagon. Wystarczy, że pasażer nie usłyszy lub nie zrozumie dworcowego komunikatu (o co nietrudno), a będzie musiał biegać z walizkami po peronie, szukając odpowiedniego miejsca.

Wkrótce druga część tekstu dotycząca kolejnych miejsc przyjaznych seniorom w Warszawie