Wywiad Grażyny Komiażyk z Joanną Erbel, kandydatką na prezydentkę Warszawy.

Będzie Pani kandydować na funkcję prezydenta Warszawy. Rzeczownika „prezydent” używa Pani, w odniesieniu do siebie, w formie „prezydentka”. Rozumiem, że wynika to z postawy feministycznej. Dlaczego kładzie Pani taki nacisk na podkreślanie sprawy płci poprzez żeńskie formy wyrazów?

Uważam, że język powinien odzwierciedlać rzeczywistość. Coraz więcej mamy w życiu przejawów równości płci. Jestem kobietą, socjolożką, aktywistką i chciałabym, żeby moja płeć była widoczna w końcówce wyrazu, tak jak np. kobieta-nauczyciel jest nauczycielką. Język jest dynamiczny i dostosowuje się do rzeczywistości. Chcę, żeby obecność kobiet była w nim widoczna.

Chcę porozmawiać z Panią przede wszystkim o kandydowaniu na prezydentkę Warszawy. Dlaczego uważa Pani, że będzie odpowiednią osobą na tym stanowisku?

Jest kilka powodów. Przede wszystkim dość dobrze czuję to miasto, a mój wiek, paradoksalnie, jest zaletą. Starsze pokolenie było aktywne wokół walki o wielkie idee, takich jak demokracja, niepodległość, konstytucja czy prawa człowieka. To sprawy szalenie ważne, ale abstrakcyjne. Jestem z pokolenia, które wie, jak się żyje w przestrzeni miejskiej – dla mnie wysoki krawężnik czy schody nie są błahostką, ale bardzo ważną sprawą.

Poza tym uważnie słucham różnych osób i grup, spotykam się z ludźmi. Od ponad 7 lat zajmuję się tematyką miejską, uważam, że moje socjologiczne wykształcenie pozwala mi dobry sposób ocenić potrzeby mieszkanek i mieszkańców Warszawy. Mam też dużą praktykę we współpracy z różnymi grupami społecznymi, wydaje mi się, że mam dość dużą zdolność koalicyjną.

Wychodzę z założenia, że miasto to przestrzeń, w której wszyscy mamy prawo żyć – niezależnie od tego, jakie mamy poglądy. Jedyne, czego trzeba bronić, to tego, żeby ktoś, kto jest silniejszy fizycznie lub bogatszy i może sobie tę przestrzeń-wolność kupić czy zdobyć siłą nie dominował, żeby nie spychał innych, słabszych do mieszkań, do przestrzeni prywatnej, a ostatnio tak właśnie się dzieje. Przez ostatnich kilka lat zniknęło dużo tanich miejsc spędzania wolnego czasu, np. tanie kawiarnie. Były to naturalne punkty dla osób, które nie są trzydziestoparoletnimi aktywnymi ludźmi posiadającymi pracę.

Mam duży poziom wrażliwości społecznej, a jednocześnie dobre zaplecze. Duża część osób, z którymi działam, współpracuje z urzędnikami przy tworzeniu miejskich strategii, to eksperci społeczni. Nie mam poczucia, że będę miała większy problem niż moi kontrkandydaci, którzy też będą potrzebowali doradców.

Rzeczywiście, z różnych wypowiedzi i artykułów, które przeczytałam, wypływa Pani wrażliwość społeczna, ale czy ta wrażliwość i dobra znajomość Warszawy z pozycji mieszkańca wystarczy, żeby zarządzać miastem? To przecież skomplikowany organizm – mamy tu sprawy budżetu, realizacji założonych planów, inwestycje, sprawy pracowników urzędu… Chodzi mi o znajomość, jak to wszystko funkcjonuje „od środka”?

Nikt nie pytał pani Hanny Gronkiewicz-Waltz, która jest bankowcem i ma zerowy kontakt ze społeczeństwem, czy przypadkiem nie będzie to miało negatywnych skutków społecznych.

To kwestia tego, żeby ustalić priorytety. W każdej dziedzinie będę miała doradców. Stopniowo będę budowała zespół współpracowników i współpracowniczek.

Obecnie miasto wcale nie jest dobrze zarządzane, np. wydano 67 mln na Euro 2012, z tego 30 mln na „strefę kibica”. Wydaje się ogromne sumy na duże inwestycje, a czasem, niestety, są to pieniądze stracone. Trzeba uważnie patrzeć na wydatki.

Albo inny przykład – II linia metra, którą, mimo wszystko, trzeba dokończyć. Dlaczego zdecydowano o budowie metra pod wodą, pod dnem Wisły? W większości miast europejskich takie przeprawy buduje się nad wodą, bo tak jest bezpieczniej i taniej. Było i u nas dużo analiz i debat o tym, że wiercenie w ziemi jest dużo droższe niż wybudowanie mostu.

W Warszawie często podejmuje się decyzje o inwestycjach mających prestiżowy charakter, a tam, gdzie ważne jest bezpieczeństwo, robi się je „po kosztach”. To szalenie niebezpieczne. Potem wynikają z tego szkody, jak choćby odwierty, które spowodowały zalanie tunelu na Powiślu.

Zapytam o Pani wystąpienie programowe z marca, gdzie w pierwszej części wyraża Pani różne uwagi na temat Warszawy i życia w mieście, a potem pisze o planach, priorytetach i używa tu liczby mnogiej. Pisząc to miała Pani na myśli siebie i …

… miałam na myśli wszystkie osoby, z którymi współpracuję. W tej grupie z jednej strony są Zieloni, z drugiej spore grono osób, z którymi piszemy program, bo jest on cały czas w trakcie tworzenia. Jest duże środowisko związane z ruchami miejskim, społecznymi, które ma wiedzę wypracowaną przez lata.

Współpracuję z Zielonym Mazowszem*, z osobami zatrudnionymi w urzędach warszawskich, z szerokim gronem ludzi, którzy są praktykami i specjalistami w różnych dziedzinach. Są wśród nich tacy, którzy zarządzali, tacy, którzy pracują w różnych przedsiębiorstwach i tacy, którzy opracowali wiele różnych strategii, a potem je wdrażali.

Jestem teoretyczką, ale od kiedy zaczęłam zajmować się miastem, wokół mnie jest dużo specjalistów-praktyków i dzięki temu mam dobrą orientację w różnych zagadnieniach. Spotykamy się na różnych konferencjach, przy projektach, takich jak np. Targowa 2.0, którego celem było odzyskanie dla pieszych i rowerów części przestrzeni głównej praskiej ulicy, Targowej. W zeszłym roku mieliśmy bardzo dużo debat na temat transportu publicznego czy nowego systemu opłat w komunikacji miejskiej.

Jakie byłyby pierwsze działania, gdyby została Pani wybrana na to stanowisko?

Pierwszy okres to byłoby sprawdzenie, co jest tam w środku w urzędzie miasta, zastanowienie się w jaki sposób poprawić komunikację wewnątrz urzędu i nie trzeba dokonać pewnych zmian kadrowych. Chodzi o pracujących na stanowiskach kierowniczych. Cenie warszawskich urzędników i urzędniczki. W większości biur, z którymi współdziałałam, to gdy pojawiała się wola polityczna i zielone światło, że można coś robić, byli bardzo pomocni i skłonni do współpracy.

To nie będzie rewolucja, bo ważne jest, aby zachować ciągłość. Ale będziemy na nowo ustalać priorytety Na pewno pierwszą rzeczą, jaką trzeba będzie zrobić, to przejrzeć realizowane projekty, np. program rewitalizacyjny. Bardzo istotne są jeszcze kwestie reprywatyzacji i ochrony lokatorów czy obniżki cen biletów komunikacji miejskiej.

Z nowych rzeczy, które trzeba przemyśleć, to program mieszkaniowy, bo obecnie miasto buduje tylko ok. 300 mieszkań rocznie. To za mało. Formuła partnerstwa prywatno-publicznego praktycznie nie działa, nie ma alternatywy dla budownictwa deweloperskiego, gdzie za metr kwadratowy trzeba płacić po 6-12 tys. złotych. Trzeba będzie otworzyć się na dialog z mieszkańcami i, oprócz komunalnego budownictwa, wspierać np. mikrospółdzielnie osób, które byłyby w stanie zapłacić 3-4 tys. zł za m2, bo tyle realnie kosztuje budowa. Nad polityką mieszkaniową trzeba będzie poważnie przysiąść, żeby każda osoba, niezależnie od tego dochodów, miała możliwość mieszkania w sposób godny. To nie znaczy, że dla wszystkich będą lokale komunalne, bo nas na to nie stać, ale część osób mogłaby sobie w rozsądnej cenie te mieszkania wybudować.

Wspomniała Pani o programie rewitalizacyjnym. O co dokładnie tu chodzi?

Aktualnie w Warszawie są wybrane 3 obszary kryzysowe – fragment Targówka Przemysłowego, kawałek Pragi Północ i Kamionek oraz Park Skaryszewski na Pradze Południe. Chodzi o poprawienie infrastruktury, jak i możliwości społecznych mieszkających tam osób. Dla tych obszarów został opracowany tzw. „Zintegrowany program rewitalizacyjny” – można o nim powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest zintegrowany. Działania wokół niego są poszatkowane, nie ma współpracy pomiędzy poszczególnymi biurami. To program, w którym mówi się np. o przyszłości dzielnicy i kompletnie się nie zastanawia, jaki tam będzie system komunikacyjny, czy przypadkiem Trasa Świętokrzyska, która ma przeciąć jedyny park na Michałowie (Praga Północ) nie jest niepotrzebna. Takie trasy tylko korkują miasto.

Widać brak koordynacji, Ratusz nie ma spójnej wizji całego miasta, a zarządzanie, gdy się nie ma wizji, nie wychodzi.

Z jednej strony ma się uspokajać ruch w Śródmieściu, a z drugiej – cały czas buduje się nowe trasy, np. 4 pasy z ekranami dźwiękochłonnymi w centrum Mokotowa wg projektu z 2002 r. Zarządzanie miastem, gdy nie weryfikuje się starych projektów sprzed ponad 10 lat jest szalenie nieodpowiedzialne. Żyjemy już w innej sytuacji społecznej i to, że ktoś przed laty coś narysował nie znaczy, że trzeba to koniecznie realizować. Należy zastanowić się, czy to naprawdę potrzebne i zgodne z obecnymi trendami.

Nie chodzi o to, żeby wszystko stanęło, żeby wyrzucić to, co zostało wcześniej zaplanowane i zaprojektowane, ale żeby to na nowo przeanalizować, zastanowić się, co można poprawić, a co zostawić.

Co do komunikacji w Warszawie – chce Pani zniechęcać tych, co mają samochody, do poruszania się nimi. Ta polityka polegałaby na zniechęcaniu kierowców do korzystania z pojazdów, czy może bardziej ich uświadamianiu?

Oczywiście na uświadamianiu, na pokazywaniu perspektywy, że jeżdżenie samochodem może być dla innych uciążliwe. Na przykład na Chmielnej jest mały, zrewitalizowany skwerek, na którym przez cały dzień stoi 6 samochodów, co uniemożliwia dziesiątkom czy setkom ludzi, którzy tam mieszkają lub pracują, korzystanie z tej przestrzeni publicznej.

Zobowiązałabym służby miejskie, żeby wykonywały swoje obowiązki, aby zamiast dręczyć rowerzystów, którzy przejadą po pasach, czy gonić nastolatków pijących piwo w parku, zajmowały się samochodami, które parkują nielegalnie, zajmując miejsce dla pieszych.

Poza tym w mieście powinnyśmy mieć możliwość dowolnego wyboru środka transportu, z uprzywilejowaniem tych bardziej ekologicznych, jak komunikacja zbiorowa i rowery. W tym momencie jazda na rowerze po Warszawie to wciąż wyzwanie. Zależy mi, żeby bezpiecznie po mieście mogli się przemieszczać wszyscy, od 8 do 80+ lat.

Sporo jest w mediach komentarzy, że nie ma Pani, z różnych powodów, szans w tych wyborach. Skoro dużo osób nie daje Pani widoków na wygraną, to co będzie Pani robiła, jeśli scenariusz ten się ziści?

Będę próbowała walczyć o lepsze miasto budując zaplecze badawcze. Ja się stąd nie ruszę. Startu w kampanii nie traktuję jako być albo nie być, że albo się uda i zostaję w polityce, albo się nie uda i będę zajmować się czymś innym. Nie o to chodzi. Kampania jest też po to, aby zmieniać sposób myślenia o mieście. Będziemy iść do wyborów – zarówno ja jak i osoby, które będą kandydować do rad Warszawy i dzielnic – pod hasłem miasta prospołecznego, przyjaznego mieszkańcom, nastawionego na lokalność.

Po tych wyborach to będzie inne miasto niż przedtem. Tak samo jak po referendum [w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz] jesteśmy w zupełnie innym miejscu, bo doszło do kompletnego zwrotu w stronę porozumienia z mieszkańcami. Albo budżet partycypacyjny, który miał być narzędziem propagandowym, takim ochłapem rzuconym mieszkańcom – okazuje się, że mieszkańcy na serio zastanawiają się, jak się lepiej zorganizować, jak wykorzystać te pieniądze. Nie chodzi im tylko o to, żeby postawić ławkę na skwerku, ale żeby brać aktywny udział w rządzeniu.

Taka postawa będzie się pogłębiała w ramach tej kampanii, zwłaszcza że nastawienie do wyborów będzie polegało na tym, aby maksymalnie upodmiotowić różne grupy społeczne. Potrzeba nam wizji miasta, aby wiedzieć w którym kierunku iść – czy jest to miasto zrównoważone, przyjazne, nastawione na wyrównywanie szans oraz na interakcje. Nie jest to maszyna, którą się raz nastawi, tylko proces wzajemnego oddziaływania.

Niektórzy piszą, że jeśli nawet nie wygra Pani tych wyborów, to samo kandydowanie przetrze pewne szlaki i że po 4 latach pracy będzie łatwiej.

Nie wykluczam startowania po raz kolejny. To, czego miasto potrzebuje, to silny miejski think thank, czyli jednostka badawcza, która tworzy wiedzę o mieście oraz wspieranie lokalnych inicjatyw.

Wypowiada się Pani także na temat kultury, że musi być ona dostępna dla wszystkich …

… że muszą być zwiększone nakłady finansowe na zajęcia dla dzieci czy na zakup nowości do bibliotek, żeby kultura wspierała lokalną tożsamość, żeby była możliwość rozwijania kultury alternatywnej …

… a skąd brać na to pieniądze?

Z budżetu. Chodzi o to, żeby pieniądze rozsądnie dystrybuować, a nie tak jak wiosną 2012 r. gdy wybuchła pierwsza awantura o teatry*, kiedy to 30 milionów złotych z budżetu teatrów przesunięto na „strefę kibica” na Euro 2012.

Musimy zmieniać myślenie o kulturze. Miasto, które jest atrakcyjne kulturalnie, to takie, w którym jest bardzo dużo małych inicjatyw, np. miejsc gdzie można przyjść na darmowy koncert czy spektakl. Takie miejsca tworzą tożsamość miasta. Nie chodzi o wielkie przedsięwzięcia, ale o to, żeby było ich więcej i taniej. Jedna sztandarowa inwestycja czy jedna wielka gwiazda ściągnięta dużym kosztem nie tworzą kultury. Chodzi nam o to, aby od takiej wielkiej polityki wydarzeniowej, masowej, przechodzić do polityki dnia codziennego.

Nawet jeśli mamy sztandarowe wydarzenia, jak choćby rocznica postania warszawskiego, to powstańcy dostają ordery, ale nikt nie zastanawia się, co oni robią przez pozostałe 364 dni. Czy mają dokąd pójść, gdzie tanio napić się kawy, czy mają w ogóle znajomych? Sylwia Chutnik mówi o tym, że potrzebujemy żyjących pomników. Chodzi o miejsca upamiętniające naszą historię, które tętnią życiem i które jednocześnie nie tworzą antagonizmów – że albo pamięć i powaga albo śmiech i zabawa. Bo to jest życie przeciwko historii. Przykładem może być Plac Powstańców Warszawy – chcemy, żeby była to przestrzeń publiczna, gdzie ludzie przychodzą na spotkania, na randki, gdzie przychodzą przyjezdni, bo wtedy to miejsce silniej istnieje w naszej świadomości i lepiej je pamiętamy, niż gdyby był tam jakiś pomnik czy tablica. Pamięć i codzienność mogą iść w parze.

Czy są osoby które są dla Pani wzorem, przykładem?

Mam takich mentorów, osoby, które są dla mnie autorytetami.

Na przykład Maciej Gdula z „Krytyki Politycznej” to osoba bardzo krytyczna, a jednocześnie ciepła i otwarta na ludzi, ma dla nich dużo cierpliwości. Osobą, którą szanuję i z którą współpracuję jest Krzysztof Herbst. To ekspert samorządowy, ma ogromną wiedzę na temat struktur samorządowych, jest twórcą społecznej strategii rozwoju Warszawy. Ma 70 lat, jest wciąż młody duchem, lubi różnorodność – to taka postawa, którą cenię. Inną osobą jest Wojtek Kłosowski, też ekspert samorządowy. Są odważni, ciepli i radykalni.

Inną osobą jest moja koleżanka Lidka Makowska, dawna działaczka społeczna, aktywistka anarchizująca, obecnie radna dzielnicy Gdańsk-Wrzeszcz, współtwórczyni budżetu partycypacyjnego w Gdańsku. Bardzo cenie Hannę Gill-Piątek, która obecnie z ruchów protestu przeszła do łódzkiego urzędu i zajmuje się rewitalizacją, wykonując wraz z Jarosławem Ogrodowskim (również wywodzących się ruchów miejskich) bardzo potrzebną pracę.

Te osoby są dla mnie wzorcami osobowymi. Nie tylko widzę, jak działają w przestrzeni publicznej, ale też znam je prywatnie, więc wiem skąd biorą się decyzje, które podejmują i przed jakimi dylematami stają. To osoby, które dają szansę na to, że da się zmieniać rzeczywistość. Tu wymieniłam ich kilka, ale takich osób jest więcej.

W informacjach na Pani temat pojawia się często termin „aktywistka miejska”. Jak należy go rozumieć?

Miejska aktywistka to osoba, która jest tam, gdzie coś się dzieje, która czyta strategie miejskie, zna miasto, jest na bieżąco z miejskimi sprawami. Często też pełni funkcję mediacyjną, na przykład między lokalną wspólnotą a urzędem, albo między wspólnotą a uczestnikami ruchu ulicznego.

Ja na przykład wstaję rano i zastanawiam się co nie działa, jadę rowerem ulicą, rozglądam się i myślę, co można zrobić, z kim i jak można coś zmienić, poprawić. Jeden z kolegów powiedział o mnie, że byłabym dobrą prezydentką, bo ja o tym mieście myślę codziennie.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

Grażyna Komiażyk

Joanna Erbel (ur. 1984) – polska działaczka społeczna, warszawska aktywistka miejska, socjolożka miasta, feministka, publicystka, fotografka, członkini Krytyki Politycznej.

Joanna Erbel, fot. Elżbieta Andrysiak

Joanna Erbel, fot. Elżbieta Andrysiak

Przypisy:

*Zielone Mazowsze – ekologiczna organizacja pozarządowa, zarejestrowana jako stowarzyszenie w 1994 w Warszawie. Jej motto: „Polska krajem czystym i zielonym, gdzie transport nie zagraża środowisku, warunki do życia są przyjazne dla ludzi, a mieszkańcy mają wpływ na swoje otoczenie.”

*Krytyka Polityczna – lewicowe pismo społeczno-polityczne ukazujące się od 2002. Założycielem i redaktorem naczelnym pisma jest Sławomir Sierakowski.

*Maciej Gdula (ur. 1977) – polski socjolog i publicysta, członek zespołu „Krytyki Politycznej”.

*Krzysztof Wiktor Herbst (ur. 1943) – polski socjolog i działacz społeczny, współzałożyciel Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych.

*Wojciech Kłosowski (1959) – specjalista w dziedzinie strategicznego planowania rozwoju lokalnego, wykładowca akademicki, autor licznych publikacji na ten temat. Członek-założyciel Partii Zieloni.

*Lidia Makowska (43 l.) – germanistka i kulturolożka, zawodowo zajmuje się europejską polityką kulturalną, prowadzi Stowarzyszenie Kultura Miejska oraz portal wrzeszcz.info.pl.

* Think tank (ang., dosłownie: zbiornik myśli) – z założenia niezależny komitet doradczy o charakterze organizacji non-profit, zajmujący się badaniami i analizami dotyczącymi spraw publicznych.

* „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem” – pod takim hasłem protestowały wiosną 2012 r. środowiska teatralne w związku z kolejnymi, 20-procentowymi cięciami w dotacjach, podczas gdy w tym samym czasie budżet na promocję Warszawy wzrósł niemal dwukrotnie – z 35 do 60 mln.

* Sylwia Chutnik (ur. 1979 w Warszawie) – polska kulturoznawczyni, działaczka społeczna, pisarka, laureatka Paszportu Polityki w kategorii Literatura za rok 2008.

 ***

Tekst ukazał się pierwotnie w Zdaniem Seniora – projekcie Fundacji ZACZYN. 

Jest także dostępny na stronie www.zdaniemseniora.pl.